Logo włoskie podróże

  • OFERTA
    • TREKKING
    • WCZASY
    • Ferraty
    • WYSOKOGÓRSKIE
    • NARTY
    • KRAJOZNAWCZE
  • O NAS
    • WARUNKI UCZESTNICTWA
    • WARUNKI UBEZPIECZENIA
    • Certyfikaty
  • PROMOCJE
  • REZERWACJA

Anna Pobiedzińska - "Zawieszona w błękicie" - Jezioro Garda

 

 

Nad nami nieograniczona przestrzeń nieba, u stóp lazurowe wody jeziora, niby dwa zwierciadła, w których przegląda się świat. Zobaczyć Gardę z lotu ptaka to coś więcej niż zwyczajnie stanąć u jej brzegu, to zapowiedź przyszłego Czasu, kiedy będziemy swobodnie poruszać się w niebiańskiej Nieskończoności… Dziś jeszcze musimy twardo trzymać się skały, szukać oparcia w najmniejszej szczelinie, mozolnie piąć się w górę, pokonywać zmęczenie ramion i chwile zniechęcenia. Dwa małe karabinki jak kotwica wiążą nas z ziemią, ale udało się Sylwestrowi zawiesić nas w błękicie…

 

Arco

Sercem miasta jest zamek, a właściwie ruiny, malowniczo wieńczące wieżami stromą skałę. To ten zamek uwiecznił Dürer podczas swej włoskiej podróży. W jednej z komnat zachowały się freski z XIV i XV wieku przedstawiające eleganckie kobiety grające w kości, szachy… Więcej o zamku napisał Sylwester, odsyłam do czytania jego tekstów!

Z najwyższego punktu można dostrzec północny kraniec jeziora Garda, od którego Arco oddalone jest o pięć kilometrów.

Skała, na której wznosi się zamek, jest bliźniaczo podobna w swym kształcie do sąsiadującej z nią góry Colodri, miejsca naszej pierwszej ferraty, obie jak dwie siostry dominują nad miasteczkiem. Im bliżej zamku, tym bardziej uliczki stają się wąskie i strome, sąsiadki nie muszą wychodzić z domów, by ze sobą pogawędzić, wystarczy, że wyjdą na drewniane balkoniki. W prastarych fontannach nie można dzisiaj prać, ale nikt nie zabrania umyć rąk i ugasić pragnienia. Im niżej, tym miasto rozszerza się, nabiera bardziej szacownego wyglądu, miejsce zaułków zajmują wygodne ulice, szerokie aleje wysadzane palmami. Świat gór spotyka się tutaj z Śródziemnomorzem, klimat łagodnieje, w historycznym arboretum podziwiać można egzotyczne okazy, nawet na klombach jest kolorowo, bogato. Codziennie przechodzimy obok hali spacerowej (Arco to także kurort, do którego w XIX wieku przyjeżdżała europejska arystokracja). Ale dzisiaj nie jest już miejscem dla ludzi leniwych, stało się bowiem Mekką wspinaczy, ferratowiczów, rowerzystów; główna ulica Starówki to nieprawdopodobnie duża liczba sklepów sportowych (mogę ją porównać do turystycznej dzielnicy Thamel w Kathmandu). Znalazłam tu nawet specjalny sklep Salewy dla dzieci!!!

Centralny plac zdominowany jest przez potężną bryłę renesansowego kościoła, to także miejsce spotkań w tutejszej pizzerii, lodziarni i kawiarni.

 

1. Nasz pierwszy „górski” cel , czyli ruiny zamku w Arco.

 

Postanawiamy w piątkę wybrać się pieszo do miejscowości Riva del Garda, a chociaż droga nie jest ciekawa (idziemy przecież wzdłuż szosy łączącej te dwie miejscowości), to jednak nasz trud się opłacił. Riva jest nie tylko zabytkowym miastem, przede wszystkim jej położenie może zachwycić. Leży ona na samym północnym krańcu największego włoskiego jeziora. Tutejsze wiatry sprzyjają surferom i żeglarzom, nas jeszcze bardziej zachwycają urwiste skały przeglądające się w wodach Gardy. A ja przypominam sobie, jak rok temu z trudem pokonując ferratę Stevia w Dolomitach zarzekałam się, że odtąd pozostaje mi tylko nudny urlop na plaży pod palmami. Tutaj okazuje się, że można mieć 2 w 1: bo jest plaża, są palmy, są przede wszystkim góry, na które mam nadzieję wejść w najbliższych dniach. Co prawda na plażowanie nie nadszedł jeszcze czas, zwłaszcza dzisiaj, kiedy zaczyna siąpić deszcz…

 

Colodri

 

2. Tak wygląda nasza pierwsza ferrata oglądana z ruin zamku w Arco.

 

Skała, na której zbudowano ferratę, jest także miejscem, gdzie spotykają się prawdziwi wspinacze, jej urwiste, pionowe ściany robią duże wrażenie, oglądane chociażby z okien autobusu. Nasza trasa przebiega w części bliższej miastu, tej porośniętej i łagodniejszej, okazuje się być krótka i łatwa. To dobry wybór dla początkujących, widać po drodze dzieci (niektóre z nich radzą sobie o wiele lepiej niż dorośli; pewien młody człowiek ma chyba lęk wysokości, tak bardzo trzęsą mu się nogi…). Szybko wychodzimy na skalistą platformę, skąd można podziwiać widok na cztery strony świata, a najciekawszy wydaje się być ten na południową stronę, czyli całe miasteczko Arco, a jeszcze dalej na Rivę i jezioro. Po wschodniej stronie szczyty są jeszcze ośnieżone, tam więc nie pójdziemy, przed nami do zdobycia są zachodnie skały. Ale dzisiaj trzeba jeszcze podejść do właściwego wierzchołka Colodri, zwieńczonego krzyżem (jest podobny do tego na „moim” Chełmcu, tylko o wiele mniejszy). Stąpamy po głazach wyrzeźbionych przez wiatr, który wyżłobił w nich przedziwnego kształtu dziury i pręgi. Po minach nowicjuszy widać, że już zostali zarażeni „bakcylem” ferrat…

Sylwester zaplanował dla chętnych naukę wspinaczki na jednej ze skałek, ale okazuje się, że jest ona zajęta przez sporą grupę dzieci, nawet kilkulatków. Rezygnujemy od razu, bo po pierwsze jest ciasno, po drugie, byłby straszny wstyd przegrać z tymi maluchami, które poruszają się po kamiennej ścianie zwinnie niczym małpki. O, gdybym zaczynała taką przygodę w ich wieku, na pewno nie miałabym teraz problemu z pokonaniem najtrudniejszych ferrat! No cóż, mogę się tylko pocieszyć, że lepiej późno niż wcale….

Do obiadu jest jeszcze sporo czasu, decydujemy się więc na odwiedziny pizzerii przy głównym placu Arco. Chyba nie tylko głód powoduje, że smak wypiekanej tu pizzy jest wyśmienity!

A wieczorem czeka nas jeszcze dodatkowa atrakcja: Malcesine. To jedna z miejscowości położonych nad wschodnim wybrzeżem jeziora Garda. Nad miasteczkiem góruje masywny szczyt Monte Baldo, ale teraz, o wieczornej porze, nie czas na górskie szlaki. Zamieniliśmy nasze trapery na lekkie sandały, błądzimy po wąskich uliczkach, zbiegających do nadbrzeża, przy którym sennie kołyszą się żaglówki. Tu mogę odnaleźć wszystko, co kocham: góry, wodę, urok starego włoskiego miasteczka. Nie dziwię się, że sam Goethe zachwycił się tym miejscem tak samo jak ja, zapragnął uwiecznić Castello Scaligero z XIII stulecia w swoim szkicowniku, jednak posądzono go o zupełnie inne, bo szpiegowskie zamiary i uwięziono właśnie w tym zamku. (A dzisiaj możemy wszystko bezkarnie fotografować!!!) Gustav Klimt przedstawił Malcesine na pełnych barw obrazach, na których sprawia ono wrażenie czegoś zupełnie bajecznego, jakiegoś miasta z 1000 i jednej nocy. Czyż tak nie wygląda i teraz? A naprzeciw, po zachodniej stronie, migocą światełka Limone, niby diamenty rozsypane na stromym wybrzeżu.

Jak miło usiąść w kafejce na pochyłym placyku, zamówić tutejsze wino albo najmodniejszy teraz drink o niezbyt włoskiej nazwie Spritz. Sylwester poleca nam jako dodatek Aperol, odradza Campari ze względu na charakterystyczną goryczkę, ja jednak wybieram właśnie tę drugą wersję. Kelner przynosi nam kieliszki napełnione czerwonym albo pomarańczowym płynem, te barwy są podejrzanie landrynkowe, na szczęście ich smak nas nie zawodzi.

 

Cima Capi(Ferrata Fausto Susati)

 

To pierwsza z dwóch ferrat położonych bezpośrednio nad jeziorem Garda. Nasz szlak zaczyna się trochę z boku, musimy przejechać autobusem przez Rivę, a potem przez długi, kręty tunel (kto cierpi na klaustrofobię, może poczuć się trochę nieswojo). Wysiadamy w małej, sennej miejscowości Biacesa otoczonej zewsząd zalesionymi górami, do właściwej ferraty jest stąd niedaleko. Trzeba trochę wspiąć się w górę, kierując się przy tym na wschód, by w końcu znaleźć się wysoko nad brzegiem jeziora. Niebo zasnute jest chmurami, ale przez to nie męczy nas upał i droga wydaje się być łatwa. Jesteśmy niby ptaki, gdy podziwiamy z podniebnej perspektywy błękitne wody Gardy, to olbrzymie lustro pomiędzy szczytami, pozostawione wieki temu przez lodowiec. Czy oglądając kiedyś w Sirmione południowe, płaskie brzegi jeziora mogłam przypuszczać, że będę w przyszłości patrzeć nań z góry? I oczywiście stąd wygląda o wiele piękniej! Sylwester proponuje chętnym wydłużenie trasy o kolejny szczyt - Cima Rocca. Za jego namową przezwyciężam chwile obawy (ale może i trochę lenistwa), dołączam do ambitniejszej (przeważającej) części grupy. Po drodze czeka nas atrakcja, czyli przejście przez sztolnie z czasów I wojny (podobne do tych na ferracie Trincee w Dolomitach). Na koniec nie sposób zadać znowu pytania: W jaki sposób Sylwester zaczarowuje pogodę? Deszcz zaczął padać dopiero podczas zejścia łatwą, leśną ścieżką!!!

 

 

Ferrata Rio Sallagoni

 

Autobus kieruje się na północ od Arco, mijając tzw. Marocche, olbrzymie rumowisko skalne, kolejną pamiątkę po lodowcu. Ponieważ roślinność jest tu uboga, całość sprawia wrażenie krajobrazu księżycowego. Odnaleziono w tym miejscu ślady dinozaurów, my jednak nie będziemy ich teraz szukać, bo do innych celów zostaliśmy stworzeni! Ferrata prowadzi przez skalisty wąwóz i jest zupełnie inna od tych wszystkich, które dotychczas udało mi się przejść. Nie ma tu zapierających dech w piersiach przepaści, bezkresu nieba nad głową, jesteśmy zamknięci pomiędzy gładkimi, wilgotnymi ścianami, a drogę wyznaczają metalowe klamry, na których stawiamy szerokie kroki. Na dnie płynie strumień, a my kluczymy w ciemnym labiryncie. To, że jest nas teraz tak dużo, odbiera chyba temu miejscu wrażenie tajemniczości i romantyzmu… Masywne skały przypominają mi trochę nasze Góry Stołowe albo czeskie Skalne Miasto, tak niedalekie od mojej rodzinnej miejscowości. Tylko tam nikt nie wpadł jeszcze na pomysł poprowadzenia ferrat! W szerszym miejscu wąwozu, ponad wodospadem, czeka nas atrakcja: tzw. most tybetański, zbudowany z jednej liny i dwóch poręczówek, do których przypinamy się karabinkami. W tym miejscu każdy z nas przeżyje swoistą sesję zdjęciową: przewodnik Italo fotografuje nas z góry, a Karol od dołu. Przewodnicy zabrali ze sobą liny, by przygotować jeszcze jedną niespodziankę: zjazd tyrolką. Ruchoma drabinka, która ma ułatwić podejście do miejsca początku zjazdu, okazuje się być raczej przeszkodą, na szczęście ktoś wpadł na pomysł, by ją po prostu przytrzymać. Karol znowu uwieczni każdego z nas na zdjęciach! Jak miło potem usiąść u podnóża ruin zamku Drena w oczekiwaniu na resztę grupy i cieszyć się prawdziwie włoskim dolce vita! To był całkiem przyjemny szlak, taki trochę rozrywkowy, mógłby być dłuższy!

 

Cima S.A.T.(Ferrata Via Dell’Amicizia)

 

To druga ferrata nad jeziorem Garda, tym razem bliższa jego północnego brzegu. Na początku podchodzimy żmudną drogą przez las (zaczynającą się w Rivie), a ponieważ ostatnio podejścia działają na mnie deprymująco, więc dochodząc do miejsca postoju waham się w myślach, czy iść dalej. Jednakże widok grupy ubierającej uprzęże zupełnie zmienia moje nastawienie. Poza tym, nie mogę przecież opuścić tej „strażackiej” ferraty, słynącej ze swoich długich drabin! Te drabinki są niewiele młodsze ode mnie, bo mają około 40 lat, na jednej mogą przebywać jednocześnie tylko trzy osoby, więc tempo naszego podejścia w górę wyraźnie maleje, cała grupa rozciąga się, ja na szczęście trafiłam do osób z przodu. W gruncie rzeczy, pokonanie tych szczebli (szkoda, że ich nie liczyłam, wiem tylko, że pierwsza drabina ma 40 metrów długości), nie jest czymś bardzo trudnym, trzeba tylko co chwilę przepinać karabinki. Nie polecam ich jednak osobom z lękiem wysokości! Italo znowu robi nam zdjęcia, a my jesteśmy już coraz wyżej i coraz piękniej widać leżącą u naszych stóp Rivę. Port, zameczek, kamieniczki starego miasta sprawiają wrażenie domków dla lalek, po jeziorze pływają żaglówki, wyglądające z tej odległości jak białe ptasie piórka. Przedziwne wzniesienie o kształcie rogala, pamiątka po lodowcu, oddziela od siebie Rivę i Torbole. Aż chciałoby się wymyślić jakąś legendę o tym tworze! Woda w jeziorze ma przejrzystość kryształu i odcienie przechodzące od lazuru do szafiru, w zależności od tego, jak głębokie jest dno. Przede mną już ostatnia, najkrótsza drabina, prowadząca na sam szczyt, skalistą piramidę, na której jest dosyć miejsca, by przysiąść i podziwiać rozciągające się z czterech stron świata widoki. Na zachodzie strzelają ku górze ośnieżone szczyty Adamello, może tam kiedyś dotrę? Teraz jestem przekonana, że pokonywanie ferrat jest najlepszym sposobem spędzania urlopu, wspominam z uśmiechem moje załamanie na Stevii rok temu. Jak to dobrze, że dałam się namówić na tegoroczny wyjazd! I na pewno nigdy nie będę żałować zakupu nowego sprzętu! Tymczasem na tle Alp Gardeńskich pojawiają się chmurki leciutkie i przezroczyste jak woal, a my jesteśmy ponad nimi, jakbyśmy byli już w samym niebie. Nic nie zastąpi tego wspaniałego uczucia, gdy jest się na szczycie! Z każdego szczytu trzeba w końcu zejść, jeszcze w uprzężach, bo będzie kilka fragmentów ferratowych, łącznie z ostatnią drabiną, ale dla mnie jest to oczywiście łatwiejszy fragment dnia (jednak lepsza jestem w schodzeniu). Nawet zdążę z Kazimierzem i Karolem wejść do eleganckiego hotelu w Rivie, odświeżyć się i usiąść na tarasie pod owocującymi drzewkami pomarańczowymi, by wypić zasłużone dzisiaj piwo!

 

Monte Casale (Ferrata Che Guevara)

 

Nie wiem, dlaczego tak nazwano tę ferratę, ale wiem, że jest długa… Jedziemy na północ od Arco. Wysiadamy w miejscowości Pietramurata, nazwa chyba adekwatna („pietra” oznacza kamień, skałę), bo stajemy pod olbrzymią skalną ścianą, mamy podejść z wysokości 300 metrów na 1600, to robi wrażenie! Ale dla mnie zaczyna się źle, bo zaplątałam się w uprzęży. Zanim wreszcie się ubiorę, prawie cała grupa już wyruszy na szlak, a ja zostanę na końcu, czego nie lubię, bo wiem, że podchodząc swoim tempem będę jeszcze zwalniać. Jednym słowem, mam zamiar zawrócić, na szczęście ulegam namowom Maura, by nie rezygnować. Ferrata technicznie nie jest trudna, tylko długa, idę zgodnie ze swoimi przewidywaniami w „ogonie”, ale warto zmęczyć się dla niezapomnianych wrażeń. Nie sposób opisać tego, co czuję, patrząc pionowo w dół na miniaturowe dachy i uliczki, przepinając karabinki i szukając oparcia dla stóp w skale albo stawiając kroki na metalowych klamrach. Kiedy dwa lata temu pojechałam po raz pierwszy w Dolomity, wiedziałam tylko, że istnieje coś takiego jak ferraty. Gdyby nie udało mi się pójść wtedy na Col Rodella, być może nie zaraziłabym się tą namiastką wspinaczki i nie znalazłabym się teraz na tym szlaku. Z naszą grupą idzie Italo, który jak fotograf nadworny uwiecznia nas na zdjęciach, dzięki temu będę miała pamiątkę! Jego wspaniałe poczucie humoru, zaangażowanie pomagają przezwyciężać chwile słabości i zniechęcenia. Muszę przyznać, że obaj z Maurem są najlepszymi przewodnikami, jakich dotychczas spotkałam na ferratowych szlakach. Zrobiło się gorąco, więc nie jest mi lekko iść pod górę w ostatniej części, gdzie już nie ma poręczówek, ale na szczęście widać już krzyż na szczycie. Okazało się , że szczyt to rozległy, porośnięty łąką płaskowyż, do którego z drugiej strony prowadzą zwyczajne szlaki, a nawet szutrowa droga. Można sobie wyobrazić, że ktoś odciął kiedyś część góry gigantycznym nożem po to, by ludzie mogli potem na gołej skale poprowadzić żelazną drogę… Reszta grupy czeka przed schroniskiem, mam trochę czasu na odpoczynek i cieszę się, że posłuchałam Maura! Nagrodą są wspaniałe widoki Dolomitów Brenta, które wyglądają o wiele poważniej od tutejszych gór, są jeszcze ośnieżone. Mam nadzieję, że będę mogła kiedyś zobaczyć je z bliska. Przed nami zejście drogą przez las, prowadzi Italo, korzystając ze skrótów, grupa znowu się rozciąga, ja tym razem jestem na przodzie, całe moje „ferratowe” zmęczenie zostało na górze, więc nawet przewodnik zauważa, że dla mnie powinny być tylko trasy „downhill”. Wieczorem wybieramy się na spacer po Arco, siadamy w kawiarence przy głównym placu, za namową Sylwestra zamawiam drink Hugo (z dodatkiem soku z bzu i liści miętowych). Te liście kojarzą mi się z mojito, które piliśmy w hotelu pod Dehli, czekając na zezwolenie na powrót do Polski po trekkingu w Nepalu (wybuch islandzkiego wulkanu zatrzymał nas tam na pięć dni!). Może właśnie lód w tamtym drinku był przyczyną najgorszej biegunki, jaką kiedykolwiek miałam! Ale teraz jestem spokojna, bo wiem, że w tym miejscu, we Włoszech, żadne zatrucie mi nie grozi! Nie pociągają mnie teraz egzotyczne wyprawy, wolę przyjechać właśnie tutaj, gdzie nigdy nie będę czuć się obco i gdzie przecież jest tak pięknie!  

 

Ferrata Rio Secco

 

Niestety, w tym niejscu powinnam zostawić puste linijki, ponieważ z tej ostatniej ferraty musiałam zrezygnować, zabrakło mi sił. Na szczęście, nie odebrało mi to zapału i chęci na dalsze żelazne drogi. Ostatniego dnia kupiłam sobie w Arco odpowiednie buty, tak więc naprawdę nie dałam za wygraną! A siniaków przywiozłam do Polski o wiele mniej niż rok temu, więc chyba jednak można mówić o pewnych postępach… Poprzedni wyjazd „Pod Napięciem” w jakiś sposób trzymał mnie w napięciu, teraz zapamiętam przede wszystkim niesamowite uczucie zawieszenia w podniebnej przestrzeni, moją (i chyba nie tylko moją) odpowiedź na słynne już pytanie: „Dlaczego chodzisz po górach?” To jest jak dotknięcie innej rzeczywistości, na dole zostają wszystkie problemy codziennego dnia, złe myśli, lęki… Tu jedynym moim zadaniem jest dotrzeć na szczyt, a nagrodą jest prawdziwe Piękno, wizja przyszłego świata. I chyba dlatego czułam się tak wspaniale wypoczęta po tym wyjeździe, chociaż trwał on krótko!  

 

Powrót

 

W ostatnim dniu zwiedzamy wystawę bonsai, która znalazła gościnę na głównych alejach Arco. Jak się okazało, jest to drogie hobby, niektóre okazy kosztują prawie 4000 euro! Stwierdzamy zgodnie, że wolimy naszą górską pasję… Niestety, nadchodzi pora odjazdu, autokar minie jeszcze niektóre z tych miejsc, po których się wspinaliśmy, ostatni raz zamawiamy prawdziwą włoską kawę, możemy podziwiać ośnieżone Alpy po austriackiej stronie, ale wreszcie zapada zmierzch i Garda staje się kolejnym wspomnieniem. Tej nocy Księżyc jest najbliżej Ziemi, srebrna kula wydaje się być większa niż zazwyczaj. „ Sylwku, ale tam nie ma ferrat!”

„Dla Sylwestra wszystko jest możliwe, nie zdziwię się, gdy kiedyś zorganizuje wyprawę na księżycowe szlaki!”

Mnie na razie wystarczą „Włoskie Podróże”, ale może będziemy kiedyś wszyscy wspólnie wędrować po niebiańskich ścieżkach….

 

Anna Pobiedzińska

  • Poprzedni artykuł
  • Następny artykuł

Włoskie Podróże s.c.

ul. Aleja Jana Pawła II, 3

48-340 Głuchołazy

tel.+48 504 073 834

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

  • Włochy
  • Przewodnicy
  • Ludzie z pasją
  • Poradnik

Italia jest jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc na świecie. Ale tylko ten, kto kocha ten kraj jak my i zna jego najskrytsze sekrety oraz najdziwniejsze tradycje może zaoferować klientom kompetencje i dbałość o detale.

Copyright © 2010 Włoskie Podróże s.c.